Ten rozdział dedykuje wszystkim komentującym, a szczególnie mojej becie side_of_sky.
Dzięki jesteś wielka ;*
___________
Praktycznie całą niedzielę
Hermiona spędziła w dworze Malfoyów. Nadal nie mogła uwierzyć,
że została naznaczona i do tego, jak sądziła, niedługo zostanie
czyjąś żoną. Na samą myśl o tym czuła nieprzyjemne skurcze w
żołądku. To naprawdę nie było dla niej korzystne. Znała prawa w
czarodziejskim świecie i wiedziała, że po wojnie, gdyby jej
małżonek przeżył, a Voldemort upadł, nie miała możliwości
rozwodu. Tym samym zmuszona byłaby do końca życia pozostać żoną
jakiegoś niedobitka wojennego. Jednak ta wizja nie była najgorsza,
gorsza była ta, w której Czarny Pan przegrywa, a ona zostaje
zesłana do Azkabanu. Tak, to było znacznie gorsze.
W pewnym momencie jej myśli znowu wróciły do poprzedniego
wieczoru, a dokładniej do profesora Snape'a. Znała go tyle lat, a
tak naprawdę nic o nim nie wiedziała. Nie miała bladego pojęcia o
tym, kim tak naprawdę jest. Zawsze uważała go za niegodnego
zaufania, a teraz, kiedy stanęła na rozdrożu, to jemu zaufała, to
on jej pomagał. Wiedziała, że nie musiał, ale pomagał, a
wczorajszy wieczór upewnił ją w tym przekonaniu. Widziała jak ją
obserwował, gdy kilku młodych śmierciojadów zaczęło się kręcić
wokół niej. Mimo że nie powinna czuć się w jego towarzystwie
bezpiecznie, a nawet dobrze, to jednak właśnie tak się czuła.
Ufała mu, ale na pewno nie bezgranicznie. Tego była pewna.
Nagle jej głębokie przemyślenia przerwało ciche pukanie.
Nie zdążyła nawet otworzyć ust, aby zaprosić tego kogoś do
środka, kiedy drzwi uchyliły się cicho, a zza nich wyłoniła się
postać Narcyzy Malfoy. Kobieta ubrana była w czarną szatę, która
sięgała jej do kostek i czarne skórzane buty na wysokim obcasie.
- Dzień dobry, pani Malfoy. - Hermiona przywitała się z
kobietą, która w odpowiedzi tylko skinęła jej głową.- Proszę
wejść. - Uprzedziła jej pytanie.
Kobieta po raz kolejny tylko skinęła i bezgłośnie
wślizgnęła się do pokoju dziewczyny, zamykając za sobą drzwi.
Przez moment mierzyły się na spojrzenia.
- Jak się czujesz, panno Riddle? - zapytała kobieta ze sztucznym
uśmiechem, przyklejonym do pięknej arystokratycznej twarzy.
- Dobrze, dziękuję, ale chyba nie po to pani tu przyszła. -
Głos Hermiony był całkowicie opanowany, ale jej twarz zdradzała
niechęć, jaką odczuwała do matki Dracona. Zresztą, do każdego z
Malfoyów i innych zadufanych w sobie osób
czuła niechęć, które w obecnej
sytuacji robiły niemal wszystko, aby tylko jej się przypodobać.
- Masz rację. - Kobieta rzuciła jej przelotne spojrzenie.
Wiedziała o wybitnej inteligencji, którą Granger posiadała, jej
syn wiele razy narzekał na dziewczynę, którą uważał za szlamę,
jak chyba wszyscy inni...do tej pory. - Co myślisz o Draconie?
- Nie chciałaby pani wiedzieć - burknęła pod nosem, a po
chwili dodała - proszę usiąść.
- Draco jest bardzo mądrym i bogatym młodzieńcem - zaczęła
spokojnym tonem kobieta, która zdążyła już zająć miejsce
nieopodal Hermiony.
- Proszę wybaczyć, ale pani chyba nie pamięta wczorajszych słów
Czarnego Pana. - Z gardła dziewczyny wydobyło się ciche
warknięcie. - Stwierdził On, że ma już dla mnie kandydata -
dodała z nutą ironii w głosie. Oczy obu kobiet spotkały się na
moment.
- Przecież możesz zawsze szepnąć dobre słowo naszemu Panu.
- Upór pani domu był zadziwiający nawet dla samej panny Granger,
która przez cały czas obserwowała jej twarz. Hermiona nie mogła
zrozumieć, dlaczego ta kobieta tak na nią naciska - czy ona nie
zdawała sobie sprawy, że Gryfonka nie miała nic do powiedzenia w
sprawie małżeństwa? Zresztą, jak w
każdej innej...
- Czy pani...naprawdę nie rozumie –
wycharczała, siląc
się na spokojny i opanowany ton.
- Młoda damo, mój syn jest niezwykle dobrą partią. - Po głosie
matki chłopaka brązowooka szybko wywnioskowała, że ta
jest zła.
- Tak, oczywiście. - Przewróciła teatralnie oczami, dając
tym samym do zrozumienia, że ich
rozmowa powoli dobiega końca.
- Co to ma znaczyć, panno Riddle? - zapytała z gniewem starsza
kobieta.
- Nic - burknęła Hermiona, a po chwili dostrzegła, jak Narcyza
Malfoy zrywa się ze swojego miejsca i wychodzi, zamykając za sobą
prawie bezszelestnie drzwi.
***
Było już bardzo późno, na niebie widać było
srebrną tarczę księżyca. Silny wiatr muskał smukłe, drobne
ciało biegnącej w stronę ponurego zamku dziewczyny. Jej długie
brązowe loki powiewały silnie. Oddech miała
ciężki i bardzo nierówny, nic w tym dziwnego, ponieważ młoda
kobieta przez cały czas zmagała się z silnymi podmuchami, które
praktycznie uniemożliwiały jej bieg.
Wiedziała, że była cholernie spóźniona, że
jej przyjaciele z pewnością martwią się o nią. Zdawała sobie
sprawę, że po raz kolejny będzie musiała ich oszukać, zawieść
ich zaufania, ale przecież robiła to wszystko dla ich
bezpieczeństwa. Przecież nie chciała ich skrzywdzić, ona po
prostu kłamała przez wzgląd na nich.
Poderwała głowę do góry, przyglądając się
swojej ukochanej szkole, która stała się dla niej nagłym
zagrożeniem i jedną wielką niewiadomą. Gdy
patrzyła na ten ogromny
zamek, przed oczyma zaczęły śmigać jej obrazy z przeszłości.
Przez jedną krótką chwilę czuła się tak jak dawnej, czyli nie
czuła strachu, wszystko wydawało jej się jakieś takie łatwiejsze,
takie dziecinne. Niestety, to było kiedyś - dawno. Potrząsnęła
głową, wbiegła na dziedziniec, potem już tylko kilkanaście
metrów i w końcu przestała czuć ten piekielnie zimny wiatr.
Ostatni silny podmuch całkowicie skołtunił jej włosy, które
szybko zasłoniły swojej właścicielce oczy.
Zaledwie chwilę później z ogromnym impetem
wpadła na kogoś. Uderzenie była tak silne, że odbiła się od
tego kogoś i uderzyła plecami w lodowatą ścianę. Z gardła
dziewczyny wydobył się żałośnie jęknięcie, klapnęła na
posadzkę i spojrzała z gniewem na osobnika, który wszedł jej w
drogę. Jej oddech był szybki, a na czole błyszczały kropelki
potu, jej serce wariowało, a płuca strasznie bolały.
- Co tu robisz o tak później porze, panno Granger? -
sykliwy ton nauczyciela wcale jej nie pomagał. Szybko zebrała się
z podłogi. Wygładziła swój czarny golf i tego samego koloru
płaszcz. Spojrzała w czarne oczy Snape'a i odpowiedziała lekko
zdyszanym głosem.
- Właśnie wracałam od Malfoyów.
Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
Teraz już rozumiał, dlaczego nigdzie nie mógł jej znaleźć. Był
bardzo ciekawy, co ją tak długo zatrzymało, ale rzecz jasna nie
miał najmniejszego zamiaru o to pytać, co to, to nie. Może i czuł
się za nią odpowiedzialny, ale ta jego odpowiedzialność miała
swoje granice.
- Nie było cię na zajęciach z
legilimencji - syknął gniewnie,
dając tym jej do zrozumienia, że jest z tego
powodu bardzo, ale to bardzo niezadowolony.
- Przepraszam, po prostu zapomniałam - szepnęła,
spuszczając głowę.
- Przeprosiny nic nie dają, Granger - warknął i
zrobił krok w jej stronę.
Nie drgnęła, ale nie podniosła też oczu. Nie
wiedzieć czemu, nie chciała na niego
patrzeć. Była zmęczona, nie miała siły na kłótnie z nim.
Uznała, że jeżeli będzie udawać potulną, da jej spokój.
Mierzył jej drobną postać
zimnym wzrokiem, którego nie
powstydziłby się sam bazyliszek. Myślał - był zdziwiony jej
zachowaniem. Spodziewał się po niej niemal wszystkiego, krzyku,
ataku złości, a nawet miał nadzieję na jakąś potyczkę słowną
- jej zachowanie całkiem go zaskoczyło.
Między nimi trwała cisza. Hermiona zazgrzytała
zębami i podniosła powoli głowę do góry.
- Nie musi mi pan pomagać...
- CO! - Mimowolnie wzdrygnął się - Granger...sama
mnie o to prosiłaś, już nie pamiętasz? - Wykrzywił wargi w
kpiącym uśmieszku.
- Mógł się pan również nie zgodzić. - Patrzyła
na niego z buntem w oczach.
- O czym ty bredzisz, niby jak...mogłem się nie
zgodzić?
- Po prostu, ot tak. - Wzruszyła ramionami, a po
chwili dodała szybko - Sama świetnie dam sobie radę! - Podniosła
głos.
Zamrugał. Nie rozumiał o co jej chodzi, ale to,
że taka smarkula jak ona podnosiła na niego głos...tego było już
dla Severusa za dużo. Wziął głęboki wdech, a po chwili ryknął.
- PRECZ MI Z OCZU GŁUPIA SMARKULO, NIE CHCĘ CIĘ
WIĘCEJ WIDZIEĆ!
- ŚWIETNIE, WIĘCEJ JUŻ NIE PRZYJDĘ NA TE
PAŃSKIE...LEKCJE! - Ona też już krzyczała, całkowicie
zapominając o statucie szkolnym, który cały czas ją obowiązywał.
Miała tyle problemów, a on wytykał jej, że nie była na jednym
wieczornym spotkaniu! Była wściekła - na siebie, na niego i na
swój gryfoński temperament, którego nie potrafiła okiełznać.
Spojrzała na jego wściekłą twarz, a po chwili odbiegła od niego.
Chciała być już w swoim dormitorium...chciała tylko odpocząć.
***
Kolejne dni mijały bardzo wolno. Hermiona
odnosiła dziwne wrażenie, iż ludzie, którzy rzucają jej
zaniepokojone spojrzenia, wiedzą o jej Mrocznym Znaku. Była
przerażona, przez cały czas kontrolowała każdy swój ruch, każdy
najmniejszy gest. To było naprawdę okropne. Często myślała, że
zamiast na przedramieniu, Mroczny Znak wytatuowany ma na czole i
wszyscy obserwują go ze strachem. Wiedziała, że takie myślenie
było bardzo nierozsądne i głupie, ale nie mogła przestać.
Harry i Ron zauważali jej dziwaczne zachowanie,
a mimo to - ku jej radości - nie pytali, za co była im niezmiernie
wdzięczna. Choć z drugiej strony Hermiona potrzebowała się komuś
wygadać, zwierzyć...jednak wiedziała, że nie może, i to w pełni
akceptowała. Ginny, z którą ostatnimi czasy praktycznie nie
rozmawiała, bardzo się o nią martwiła. Wieczorami, gdy siedziała
zakopana w książkach, ruda przychodziła do niej aby po prostu
posiedzieć w ciszy. Brązowowłosa widziała, że panna Weasley
liczy, iż któregoś wieczoru jej starsza koleżanka otworzy się
przed nią i zacznie mówić.
Na posiłkach i lekcjach Hermiona uważnie
obserwowała Snape'a, który zachowywał się jakby nigdy nic.
Wiedziała, że w ten sposób chce ją zdenerwować. I co
dziwniejsze, udawało mu się to. Na lekcjach totalnie ją ignorował,
jakby wcale jej tam nie było. Zgłaszała się jak zawsze, ale jej
nie pytał, oddawał jej tylko eseje z oceną...bez żadnych
zgryźliwych komentarzy, nic. Była wkurzona na maksa, ale nie
wiedziała, co począć z tym faktem. Przecież nie mogła za wszelką
cenę zwracać na siebie jego uwagi, bo cała szkoła zacznie
spekulować na nich temat, a do tego dopuścić nie mogła.
Kolejna cicha lekcja OPCM. Hermiona zajęła
swoje stałe miejsce na tyłach klasy. Wyjęła potrzebne książki.
- Hej, Granger - usłyszała ciche syknięcie gdzieś
ze swojej lewej strony.
Po chwili dostrzegła przysiadającego się do
niej Malfoya.
- Czego tu chcesz?
- Tylko usiadłem, spokojnie - warknął.
Hermiona dobrze wiedziała, po co przylazł i kto
mu kazał.
- Takim zachowaniem do niczego nie dojdziesz. -
Ściszyła głos, widząc i słysząc jak Naczelny Postrach Hogwartu
wkracza z hukiem do klasy. - Wiem, co kombinuje twoja rodzinka...
- Też nie chce - syknął cicho - Ale muszę, oni
wszyscy myślą, że ty i...ja - wypluł te kilka słów z ogromnym
obrzydzeniem.
- Dlaczego więc to robisz? - Nieświadomie podniosła
głos.
- Minus 10 punktów od Gryffindoru. - Do uszu
brązowowłosej doszedł donośny głos nauczyciela.
Skuliła się w sobie ,, Przynajmniej się do
mnie odezwał. '' - pomyślała.
- Bo muszę - To było ostatnie zdanie Dracona, które
zdążył wypowiedzieć, nim obok niego jak spod ziemi wyrośli Harry
i Ron.
- Czego od niej chcesz głupia fretko?!
- Krzyknął rudy.
- POTTER, WEASLEY, NA MIEJSCA NATYCHMIAST! - warknął
rozwścieczony Mistrz Eliksirów.
Obaj wiedzieli, że nie warto dyskutować z
Nietoperzem, więc grzecznie z spuszczonymi głowami zajęli wolną
ławkę nieopodal Ślizgona i Gryfonki. Podczas lekcji chłopcy
bombardowali blondyna nieprzyjemnymi i pogardliwymi spojrzeniami.
Hermiona zaś starała się skupić na lekcji, choć było to
naprawdę bardzo trudne, gdy widziała te
wszystkie spojrzenia, które ukradkiem rzucali jej inni uczniowie i
sam Snape.