Był pogodny lipcowy dzień. Spokojna dzielnica. Niczym nie wyróżniająca się spośród innych dzielnic w Londynie. Przy jednej z wielu ulic stał piętrowy biały budynek, na pozór nie różniący się od innych stojących domów. W jego wnętrzu kryła się ładna brunetka o dużych oczach koloru czekolady.
Dziewczyna nie przejmowała się pięknym dniem, dla niej o wiele ważniejsze były książki, które z ogromną pasją przeglądała i wchłaniała ich treść niczym gąbka. Nie liczyły się dla niej jej rówieśniczki, które mieszkały z nią po sąsiedzku. Tak naprawdę nigdy ich nie spotkała i nie chciał, nieczuła jakiejś wzmożonej potrzeby aby się z nimi widywać, czy chociaż by rozmawiać.
W obecnej chwili młoda panienka zamknęła przeczytany już tom i westchnęła cicho, Niechętnie spojrzała na walizki, które od jej przyjazdu ze szkoły pozostawały nierozpakowane. Wiedziała, że w końcu i tak będzie musiała je rozpakować, bo jej matka nakaże jej pod groźbą skonfiskowania wszystkich książek, które posiadała. Wzdrygnęła się na samą myśl o tak bestialskim postępku matki.
Niechętnie zwlokła się z krzesła, na którym dotąd siedziała. Niezdążanie wykonać nawet kroku kiedy nagle usłyszała głos swojej rodzicielki dobiegający zza białych mahoniowych drzwi.
- Już idę! - odkrzyknęła i pospiesznie przemaszerowała pokoju mijając walizki stojące przy drzwiach. Wyszła na korytarz i popędziła w stronę schodów prowadzących do salonu. Jej kroki były szybkie. Oddech całkiem normalnym, może tylko lekko przyśpieszony. Wpadła do dużego pomieszczenia w kolorze brzoskwiniowym. Po jej prawej stronie było duże okno, a pod nim komoda. Na środku stał stolik a obok niego brązowa kanapa, na której zobaczyła dwie osoby. Jedną z nich była jej matka, ale druga odziana była w czarną pelerynę, a jej twarz skryta była pod czarnym kapturem.
- Hermiono - zaczęła kobieta podnosząc się z miejsca. Na twarzy kobiety widać było smutek i ogromny ból. Dziewczyna poczuła się strasznie skołowana, nic niezrozumiała. Miliony pytań przemykały przez jej głowę i zostawały bez odpowiedzi. Zacisnęła usta, a po chwili obok niej pojawiała się starsza kobieta, obiela ją drżącym ramieniem.
- Wszystko będzie dobrze, obiecuje - szepnęła córce, a potem zaprowadziła ją do tajemniczej postaci, która nawet na chwilę nie zmieniła swojej pozycji. Hermiona chciała zaprotestować przeciwstawić się prowadzącej jej kobiecie, ale strach jaki nią zawładną nie pozwolił jej na najmniejszy protest.
- Tom - szepnęła pani Granger
W końcu postać poruszyła się nieznacznie. Szesnastolatka dostrzegła jak z ogromnych rękawów szaty wyłaniają się dłonie, ludzkie dłonie. Spięła się jeszcze bardziej gdy owy osobnik zdjął z głowy kaptur. Teraz przed obiema kobietami siedział dwudziestu kilkuletni mężczyzna. Miał brązowe włosy i tego samego koloru oczy, ale jego spojrzenie było przerażające i kryło się w nim czyste szaleństwo. Dziewczyna zdębiała miała dziwne wrażenie, że skądś za tego człowieka, może zastanawiała by się nad tym dłużej gdy nagle usłyszała jego głos:
- Hermionooo podejdź - zasyczał
Nie ruszyła się nawet o centymetr, nie mogła nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Była przerażona.
- Podejdź - rozkazał, w końcu udało jej się zrobić kilka kroków w stronę mężczyzny.
- Kim jesteś? - na to pytanie musiała zebrać w sobie całą gryfońską odwagę, ale kiedy udało jej się odezwać poczuła się pewniej. Wyprostowała się jeszcze bardziej
- Jestem twoim ojcem chrzestnym - odparł sykliwym tonem - Tom Marvolo Riddle...
- CO! - krzyknęła odskakując od niego instynktownie i szukając swojej różdżki, szybko zrozumiała, że jej magiczny patyk został w jej pokoju i w obecnej sytuacji była bezbronna. Spojrzała na swoją matkę, która wydawała się być nadzwyczaj spokojna.
- Mamo - jęknęła dziewczyna szukając jakich kolwiek emocji na jej twarzy jednak bez rezultatu
- Uspokój się córeczko - powiedziała i złapała nastolatkę dość mocno za ramię, próbując ją uspokoić.
- Ale, przecież to Voldemort - jęczała przestraszona dziewczyna jednocześnie wyrywając swoje ramie z uścisku rodzicielki - Czego tu chcesz! - krzyknęła w stronę Riddle, który spokojnie siedział na kanapie.
- Twój czas właśnie nadszedł - odezwał się cicho, ale jego ton był przerażający sam w sobie.
Przełknęła głośniej.
- Może mi to ktoś wyjaśnić - syknęła, a jej pewność siebie błyskawicznie do niej wróciła zalewając jej ciało nową energią do dalszych działań. Jej mózg znowu zaczął normalnie funkcjonować. Szybko zdała sobie sprawę z tego, iż skoro to Lord Voldemort, a jej matka nadal żyje to coś tu nie grało, ale co...tego już nie wiedziała jednak miała zamiar się dowiedzieć. Spojrzała na jaszczura w ludzkiej skórze.
- Jesteś moją chrześnicą - zaczął spokojnie - Twoja matka i ja mamy umowę, z której wynika że przed ukończeniem prze ciebie lat szesnastu masz obowiązek zostać wcielona do mojej armii - zasyczał podnosząc się z kanapy
- To nieprawda, mamo! - krzyczała dziewczyna spoglądając na panią Granger błagalnie.
- Wybacz mi - szepnęła kobieta spuszczając oczy z córki i wbijając je gdzieś w punkt nad jej głową.
Hermionie kręciło się w głowie, co to wszytko miało zobaczyć. Do tego momentu wydawało jej się, że wie o co chodzi, ale teraz całkowicie zgłupiała. Miała ogromną ochotę krzyczeć, płakać. Ale nie odważyła się na żadne z tych prób pokazania całemu światu co myśli o nowinkach...
- Jakim cudem? - szepnęła słabo
- Ja i Tom jesteśmy rodzeństwem - szepnęła - Tak kochana jestem czarownicą - dodała widząc szok na twarzy swojego dziecka.
- Co teraz? - nie mogła niczego innego wykrztusić niż pytania, które cisnęły jej się na usta
- Będę cię szkolił w sztuce czarno magicznej do końca wakacji, a potem zostaniesz moim drugim szpiegom w hogwardzie - odparł beznamiętnie, tak jakby mówił o pogodzie.
Zacisnęła dłonie w pięści. Wzięła kilka głębszych wdechów i wydechów.
- Wrócę tu po ciebie jutro, bądź gotowa - sykną, a po chwili znikną z cichym trzaskiem
- Mamo powiedz coś - Hermiona podeszła do kanapy i usiadła na niej ciężko. Całe jej ciało drżało, schowała twarz w dłonie, ale nie płakała niemiała na to siły.
- Córeczko, Tom jest twoim ojcem chrzestnym, w dzieciństwie zostaliśmy rozdzielenie - westchnęła, ale szybko kontynuowała - Kiedy się odnaleźć...wszystko tak szybko się potoczyło, nawet nie wiem jak to się stało, że podpisałam tą umowę - kobieta rozpłakała się nagle.
- Wybacz - szlochała
- Mamo to i tak nic nie zmieni - powiedziała sztywno Hermiona - muszę się przygotować - dodała drżącym głosem.
Wiedziała, że w tym właśnie momencie całe jej życie stało się jedną wielką niewiadomą...
Witaj :) Dziękuję za zaproszenie na Twojego bloga, ponieważ zapowiada się naprawdę obiecująco. Mój ukochany paring : Sevmione... Cóż więcej rzec, czekam na rozdział pierwszy :)
OdpowiedzUsuńP.S Super szablon :) Pozdrawiam!
Dzięki za info. Bardzo fajny prolog...Voldzio chrzestnym Hermiony WOW tego to się nie spodziewałam ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział
Pozdro i weny
POISON
Dziękuję,za bardzo miły komentarz na blogu. Proszę byś następnym razem reklamę bloga zostawiła w zakładce "Spam".
OdpowiedzUsuńTeraz konkrety. Bardzo ładnie piszesz. Podoba mi się Twój blog mimo, że to początek. Tom ojcem chrzestnym ciekawe, ciekawe...
Wpadłam na twojego bloga przypadkowo i...
OdpowiedzUsuńWidzę same znajome twarze w komach :D
Co do rozdziału... Świetny! :D
Czekam na dalszą część :p
Dopiero teraz wpadłam na Twojego bloga, i muszę przyznać że wszystko idzie bardzo ładnie, mimo iż to dopiero prolog. Dziwi mnie tylko jedna rzecz: w jaki sposób Voldemort jest bratem matki Hermiony? Przecież on mógły być jej ojcem! No cóż, nie czepiam się, to Twój kanon.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie!